piątek, 12 listopada 2010

Karma police





...a teraz opis:

Przedmiot tragikomedii: Moduł "A" - Rejestracja na uczelni
Osoby występujące: ja, Pani Arzu, Pani, Yasemin, Pani Bahar, Pan Haluk, niekumaci studenci i studentki w Erasmus Unit, sekretarka Pana Ensara
Ilość aktów: dwa
Czas trwania: dwa (miesiące)

Akt pierwszy, "Zła karma"

Do Istambułu przyjeżdża Piotr. Niczego jeszcze nie przeczuwając jedzie na Marmarę, żeby zgłosić swój przyjazd i dopełnić formalności.

Kiedy pojawia się w jednostce Erasmusowej nikt o nim nie wie (choć powinni mieć jego dokumenty, które przesłano dwa miesiące wcześniej), więc zakładają mu folder, gdzie zbierają dokumenty które przywiózł. Ciągle dopytują się o te, które wysłano do nich wcześniej. Z Piotrem rozmawiają studentki wolontariuszki, które łamanym angielskim na przekór jego tłumaczeniom powtarzają prośbę o wysłane wcześniej dokumenty. Piotr traci w nie wiarę, one w niego - idą do koordynatorki wydziału elektroniki. Koordynatorka jest mówi, że pomoże, ale albo nigdy albo przynajmniej nie teraz, i że trzeba iść do koordynatorki Erasmusowej.

Ta dobrodusznie pyta się jaki jest problem, a w trakcie słuchania gorliwie wklepuje na klawiaturze, co tylko ma załatwić, oprócz tego o co ją Piotr prosi. Na koniec pyta się, czy da się to (brak zgubionych przez nich dokumentów) załatwić. Zbija tym Piotra z tropu, spodziewał się, że idąc do dziekanatu spotka ludzi którzy wiedzą co zrobić albo wiedzą kogo zapytać. Koordynatorka faktycznie wiedziała, zapytała Piotra.

Piotr nie wiedział więc wysłano go na wydział, żeby - pomijając wspomniane wcześniej problemy - dokonać rejestracji w systemie uczelnianym. Piotr uzupełnił wniosek rejestracyjny z wymienieniem przedmiotów. Dostał oryginał w dwóch egzemplarzach - jeden miał dać Pani Yasemin, drugi... mieć na wypadek wszelki.


Po wielu perypetiach Piotr dodarł do Pani Yasemin i dał wniosek rejestracyjny. Pani Yasemin się uczeszyła, wyrażając jednocześnie, żal z powodu faktu, że nie miała absolutnie żadnego papieru potwierdzającego kim jestem i skąd jestem. Skąd: z Polski - to proste, skąd - z PW+WEiTI+II, to już nie takie proste. Podpisy, pieczęcie, maile, wszystko to marność, żądamy zgubionych przez nas papierów - dodam, zgubionych oryginałów. A w sumie to wyrażamy tylko żal, że ich nie ma i zaniepokojenie, co to będzie na koniec... "może wiesz co z tym zrobić?"... Evet, czytam w waszych myślach, znam wasze przepisy, wszystko wam wytłumaczę.

<Ok, przeskakując na pierwszą osobę>

Ostatecznie wróciłem więc do Pani Bahar (koordynatorki wydziałowej) i mówię jak jest. Mówię, że pewne papiery zniknęły, a razem z nimi ślady uprawnienia mojej obecności. Jednocześnie pokazuję jej "Letter of Acceptance". Widać, że jest to koordynatorka wydziału inżynierii, bo jako pierwsza zwróciła uwagę na fakt, że jeżeli do otrzymania "Letter of Acceptance" jest potrzeby: wniosek o przyjęcia, lista ocen, propozycja przedmiotów do wyboru, to pewnie kiedyś tam je wysłałem. Powiedziała mi też, że sprawdzi jak jest.

W między czasie przekazałem drugą kopię miejscowego wniosku rejestracyjnego do sekretariatu wydziału (zgodnie z poleceniem profesora Haluka, który od mojego przyjazdu na wydział mówił, co mam zrobić i jak).

Dostałem od Bahar odpowiedź, że papiery co prawda zgubiono, ale o ile podrzucę kopie to wystarczy. No dobra wystarczy to wystarczy.

Tydzień później profesor Ensar wciska mi wniosek, który zostawiłem w sekretariacie wydziałowym i mówi, żebym poszedł z nim do rektoratu. Uczulony na to, że poznawanie większej liczny osób nie służy sprawie grzecznie odmówiłem.

Parę dni później dostałem maila od Pana Haluka, że coś chyba jednak nie działa z rejestracją. Od czasu przyjazdu mijało właśnie 7 tygodni. Maj Friend, jak to możliwe, że nie załatwiliście tego przez blisko 2 miesiące?! Czytam dalej: zgłoś się proszę do Pani Aleyn (czy jakoś tak), która pracuje na tym samym piętrze do Pani Yasemin.

Z uśmiechem na twarzy, którzy mógł oznaczać tylko tyle, że mam ładunki wybuchowe w plecaku ruszyłem na wydział. Oczywiście Pani Yasemin ma gabinety w dwóch budynkach. Oczywiście Pani Aleyn nie miała swojego pokoju. oczywiście nikt nie wiedział gdzie jest. Oczywiście ją znalazłem. Oczywiście nie umiała mówić po angielsku. Oczywiście, że pokazałem jej maila po angielsku od Pana Haluka. Oczywiście, że łaziłem z nią po kilku gabinetach, kiedy ona mówiła, ktoś inny mówił (oczywiście po turecku). Oczywiście, że ani słowa się nie odzywałem, bo nikt by nie zrozumiał. Wreszcie czując, że tracę kontrolę nad sytuacją (i sobą) krzyknąłem na korytarzu czy ktoś zna angielski. Zgłosiło się paru studentów. Okazało się, że kobieta za którą łażę to ta, co trzeba (miałem z tym farta, jak pisałem poszedłem do sekretariatu i zapytałem pierwszą z brzegu osobę o Panią jak-jej-tam). Okazało się też, że wszyscy już słyszeli o jeździe z rejestracją (hmm, skoro już o tym słyszeliście, ot nie można było jakoś tego załatwić?!...). I tyle się okazało. Później łażąc z nią poszliśmy do pani, która zadzwoniła do Yasemin i powiedziała, że ją znajdę w budynku A. Świetnie, czyli cała ta jazda z Panią Jakąś-tam była tylko po to, żebym poszedł do Yasemin, nie lepiej od razu skierować do niej, zresztą nieważne...

Akt drugi, "Dobra karma"

Yasemin wyciąga papiery, które jej kiedyś zaniosłem i mówi, że wszystko gra, ale że jeszcze zapyta Bahar. Idziemy do niej i...jest! Mówi, że faktycznie wszystko gra, jestem na liście, tylko że dodatkowej (jak wszyscy Erasmusi), i tylko Pan Haluk darował sobie sprawdzenie jej (acz nie podarował mi 2h łażenia i dwóch dni zastanawianie się czy ja na prawdę studiuję).

Pan Haluk dostaje maila z podziękowaniami.

KURTYNA.



Przedmiot tragikomedii: Moduł "B" - Akbil, czyli bilet miesięczny
Osoby występujące: ja, masa pracowników biura obsługi klienta (BOK)
Ilość aktów: jeden
Czas trwania (do tej pory): dwa (miesiące)


Akt pierwszy, "Zła karma"
Uzupełniwszy wniosek o Akbil wg zaleceń na uczelni poszedłem do BOK opodal uczelni. Kolejka zabójcza, numerki koło 700, dwa okienka. Strach się bać. Z drugiej strony motywacja duża - próbujemy. Ustawiłem się w kolejce - najwyżej powiedzą, żebym sobie poszedł. Odczekałem trochę podchodzę. Jak zawsze poza kampusem (choć na kampusie też się zdarza dość często) pani nie znała angielskiego. Pogadała, pogadała oddała mi papiery, coś na nich wcześniej napisawszy - koniec rozmowy. Chodziło jej o danie jeszcze jednego papierka ("Letter of Acceptance"), ale tego dowiedziałem się na kampusie.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień drugi. Poszedłem tam - jak mi się zdawało wcześnie. Bo faktycznie wstać musiałem wcześnie - mieszkałem jeszcze na Fatih - i do przejechania miałem 1,5h. Dojeżdżam, tłum jak zawsze dziki. Dlaczego to niepokojące? Bo tłum ten wrzucało się do niedużego akwarium - pomieszczenie przeszklone, zawierające dwie waleczne kolejki i maszynę do wydawania numerków. Jak ktoś nie zdążył na czas jego kolej mijała. A to znaczy, że (do pewnej dokładności) trzeba tam było być. I każdy był. Przyjechałem przed 9. Myślę sobie jest dobrze. Wchodzę na podwórko - ciągle jest dobrze. Docieram do akwarium. Chcę wejść. Odwraca się do mnie pogodna babunia. I wtedy zaczyna się piekło - zaczyna się na mnie drzeć po turecku. Nie bardzo wiem co mam jej powiedzieć, ale jednak siłą woli, godności osobistej, a przede wszystkim mięśni przedzieram się w stronę automatu z numerkami. Pani zaczyna okładać mnie torbą. W sumie czułem się jak na koncercie. Albo jak sardynka w puszcze (odbijanej o ścianę). Miałem jakieś 5 metrów do maszyny z numerkami. I wtedy pstryk - przychodzi pan z obsługi i nakleja komunikat - koniec wydawania numerków. Moje niezadowolenie rośnie.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień trzeci. Od poprzedniego "dnia" minęło 10 dni - musiałem nieco ochłonąć. Tym razem mieszkałem już na Kadikoy (max 30min drogi od BOK). Wstałem o 6:15, toaleta poranna, kawa. Chodu do BOK, godzina 7:02 odbiór numerka. Biuro jest czynne od 8:30, ale po poprzednim doświadczeniu wiedziałem, że to podpucha. Zaczekałem. Oddałem papiery. Dostałem pokwitowanie. Odbiór za tydzień.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień czwarty. Poszedłem odebrać bilet. Pan powiedział, że go nie ma i będzie 15. Był też na tyle uprzejmy, żeby zapisać, że w istocie chodziło mu o 5 listopada (Turcy mają jakiś problem z nastkami, jak turek mówi piętnaście, to istnieje duża szansa, że mówi o 5 - jak w tym przypadku). To miło.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień piąty. Poszedłem 5 odebrać bilet. Nie ma. Jak to nie ma? Nie było papieru. A będzie? Tak. A kiedy będzie? 25.11.2010. Aha.

Spoko, byle przed moim wyjazdem, bo np. spotkanie w sprawie Residence Permit mam 7 stycznia.

(Nieśmiale) KURTYNA



"Karma police, arrest this man
He talks in maths
He buzzes like a fridge
He's like a detuned radio


(...)


This is what you get
This is what you get
This is what you get when you mess with us"
"Karma Police" Radiohead

4 komentarze:

  1. Niech zgadnę... tęsknicie za Polską :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. @Małgosia, a wiesz, że im więcej załatwiam/kończę takich rzeczy, tym spokojniej mi się tu mieszka? Ale za to wczoraj przez aklamację kilkuosobowe komando polaków ustaliło - brakuje polskiej kiełbasy (w końcu idą wybory ;) )

    OdpowiedzUsuń
  3. Tą anielską cierpliwość wyssałeś z mlekiem matki! Kiedyś i u nas było prawie tak , jak masz tam teraz.
    ciocia Ada

    OdpowiedzUsuń
  4. ha! czyli jednak przyzwyczajenie wygrywa! w sumie to jak wrócicie to będzie wam brakować prawdziwego tureckiego kebabu :D a teraz z innej beczki, oto co ostatnio znalazłam: http://turcjawsandalach.pl/content/dolmusz to tak apropo jednego z wcześniejszych wpisów :P

    OdpowiedzUsuń