sobota, 25 grudnia 2010

Wigilia!

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!

Zdrowia, radości, miłości, szczęścia,
spełniania marzeń i kreatywności w ich wymyślaniu,
dużo ludzkiego ciepła,
wszystkiego, wszystkiego najlepszego!

A teraz pe-esik:
Zrobiliśmy z Kaśką małą imprezę wigilijną. Chyba powinienem to pisać po angielsku, ale w tech chwili nacjonalizm tego bloga, czyli mój, zwycięża. "Rezultaty" imprezy poniżej. Jeszcze tylko dodatek - naszym Wspaniałym Gościom - dziękuje za przybycie i uświetnienie imprezy, bez was ten wieczór nie byłby taki wspaniały.


piątek, 24 grudnia 2010

Wyniki egzaminu z tureckiego

A coś w tak zwanym nawiasie - wyniki egzaminu z języka tureckiego! dla odmiany wrzucę zdjęcie :-)


Świąteczne pozdrowienia :-)

czwartek, 23 grudnia 2010

Mały prezent wideo

Hej!

Trochę się ostatnio zapuściłem, jeśli chodzi o wysyłanie aktualności, a już na pewno filmów. Pomyślałem, że to trochę nadrobię. Wiecie, Drogi Czytelniku, zwierzęta mówią, a ja miałbym filmu nie wysłać? jak nie teraz to kiedy? Tak więc - już czas :-)
Aha, Wesołych Świąt!:



Błękitny meczet:





Odpowiedź na pytanie - czy promy z Kadikoy(Azja) do Eminonu(Europa) są wystarczająco szybkie:





Jeszcze raz coś z wycieczki po zachodnim wybrzeżu Turcji, a ściśle Akropol (w Pergamonie):



...i część druga:





Dalej zachodnie wybrzeże: Milet





To samo (:-)) świątynia Ateny:

piątek, 17 grudnia 2010

2010 :P





Jacek Kaczmarski - 1788

Ta pierwsza morska podróż do Australii! F B
Łotry przy burtach, prostytutki w kojach - F C
Wszyscy się bali, łkali i rzygali F B
W drodze do raju. Przewrotności Twoja F C
Panie, coś w jeszcze nam nieznanych planach d g
Miał czarne diabły strzegące wybrzeży d a
Edenu, który przeznaczyłeś dla nas, B C F
A w który nikt, prawdę mówiąc, nie wierzył! B C d

Czym żeśmy, marni, zasłużyli na to?
Ten, co zawisnąć miał za kradzież płaszcza -
Płakał nad swoją niechybną zatratą;
Nie widział Ciebie w robaczywych masztach
Statku, co tylko był więzieniem nowym;
Tej co kupczyła ciałami swych dziatek -
Ani przez mgnienie nie przyszło do głowy,
Że to nadziei - nie rozpaczy statek.

Niejeden żołnierz z ponurej eskorty
(Bo czym się ich los od naszego różnił?)
Wiedział, że nigdy już nie ujrzy portu,
Gdzie go podejmą karczmarze usłużni
I płatne dziewki; że zabraknie rumu
Zanim do celu przygnasz okręt szparki.
Z marynarzami pili więc na umór
I - wbrew zakazom - grali o więźniarki.

Prawda, nie wszyscy próby Twe przetrwali,
Ale też ciężkoś nas doświadczał, Panie:
Nie oszczędzałeś nam wysokiej fali,
Za którą mnogim przyszło w oceanie
Zakończyć żywot; innym dziąsła zgniły,
Wypadły zęby, rozgorzały wrzody...
Więc znaczą nasz zielony szlak mogiły
Szkorbutu, szału, francuskiej choroby.

Nikt nie odnajdzie w ruchomych otchłaniach
Ciał nieszczęśników - oprócz Ciebie, Boże.
Ich żywot grzeszny epitafiów wzbrania,
Lecz - ukarani. Więc wystarczy może,
Żeś się posłużył straszliwym przykładem:
Oni naprawdę dotarli do piekieł,
A umierając nie wierzył z nich żaden,
Że w swym cierpieniu umiera – człowiekiem

Ląd nam się wydał niegościnny, dziki;
Łotr bez honoru, kobieta sprzedajna
Z dnia na dzień - jak się ma stać osadnikiem
Nieznanych światów? Bo rozpoznać Raj nam
Nie było łatwo; znaleźć w sobie siłę,
Wbrew przeciwnościom, bez słowa zachęty
By mimo wszystko żyć - nim nam odkryłeś
Kraj szczodry w zboże, złoto i diamenty.

Łajdacki pomiot, łotrowskie nasienie
Czerpiąc ze spichrza Twoich dóbr wszelakich -
Choć tyle wiemy własnym doświadczeniem:
W nas jest Raj, Piekło -
I do obu - szlaki.



Kocham Cię Polsko!

:)

piątek, 3 grudnia 2010

Misja Kapadocja - początek

Liczby dnia:
20 26 22 30.
20*C w nocy
26*C w dzień
22:30 wyjazd do Kapadocji

Ok, więc póki co tyle - jak wrócę to będzie więcej.
A póki co coś z dzisiaj, sprzed chwili:

niedziela, 21 listopada 2010

Akcja "Powszechny Dostęp do Internetu" + Praca w domu

W Turcji wi-fi jest zapewniane przez TTNET. Aby z niego skorzystać trzeba wysłać żądanie nadania loginu i hasła, które są wysyłane na komórkę (oczywiście numer musi być turecki).

A że od jakiegoś czasu, cieszę się możliwością korzystania z sieci AVEA (po własnoręcznym zdjęciu SIM-lock'a - Turcy są przedsiębiorczy, ale jak nie podołali przez kilka dni, to kupiłem kabel i sam sobie poradziłem) wreszcie cieszę się możliwością korzystania z wi-fi, gdzie i kiedy mam ochotę/możliwości.

I tu zaczyna się (tak, jak zawsze pierwsze dwa akapity są wstępem do treści właściwej) akcja "Powszechny Dostęp do Internetu", którą prowadzi... sieć kawiarni Starbucks!

Niby wszystko w normie, można wejść i kupić kawę, skorzystać z wi-fi. Luz. Część klientów/gości nie kłopocząc się tym jednak od razu idzie do specjalnie przygotowanych do nauki (takich, jakie można znaleźć w bibliotekach, przynajmniej na filmach) stolików - szok!

Na potwierdzenie tego - obecny post powstaje korzystając z PDI.

Ot, ciekawostka.

P.S. Niestety w Turcji nie ma "Coffee Heaven", ani "W Biegu Caffee"
P.P.S. Tak swoją drogą to po ostatnich 3 tygodniach sesji śród-semestralnej, kiedy uczyłem, pracowałem i odpoczywałem przez pewną część dnia w domu przed laptopem, chyba pora rozdystrybuować te aktywności po Stambulskich Starbucks'ach - Kaśka też się pewnie ucieszy P

Praca w domu jak przyprawy: byle nie za dużo.

P.P.P.S. Z podziękowaniami dla Łukasza B., który podrzucił mi tę stronę (i obrazki), coś o pracy w domu, czyli plusy i minusy takowego stanu:









Całość na stronie

"30 Ton - dziękujemy!"

Turcy są przedsiębiorczy

...tak!
Czegoś nie ma, a przydałoby się?

Chcesz:
* kupić kopertę (bo nie sprzedają jej na poczcie)?
* skserować dowód do public transportation office?
* kupić parasolkę bo zaczęło padać?
* bułeczkę/wodę, bo doskwiera głód/pragnienie?
No to dobrze trafiłeś!

Po okazyjnej cenie wszystko da się zrobić/kupić ze straganu opodal.

A teraz najważniejsze zdjęcia przedstawiające ksero na stoliku, podłączone 3 naprawdę długimi przedłużaczami:




Pełen szacun dla przedsiębiorczych turków :-)

Pozdrawiam!

Bairam [niepozorny tytuł, a przedstawia >1000 zdjęć]

Hej po krótkiej przerwie.

Tak więc: Obecnie w Turcji dobiega końca Bairam, czyli Święto Ofiarowania, kiedy wierni idą do meczetu, aby następnie zabić baranka, a jego mięsem podzielić się z ubogimi. Okrutne i piękne zarazem.

Dla Erasmusów znaczy to mniej więcej tyle, że mają tydzień wolnego. Każdy zatem coś sobie planuje.

Tytułem wstępu alfa do drugiej części powiem, że od paru tygodni planowaliśmy z Kaśką wybrać się do kościoła na mszę po polsku. Tak planowaliśmy i budziliśmy się trochę nie w porę (msza jest o 9:30, wstawaliśmy przeważnie po 11 :P ).
Ale ostatecznie w niedzielę 14.11.2010 wreszcie się udało.

Tytułem wstępu beta do części drugiej powiem, że w sobotę przed niedzielą - tą niedzielą - zaplanowaliśmy trasę po całej Turcji (jak szaleć to szaleć!) i powoli finalizowaliśmy logistykę (transport, noclegi).

Ok, finał, czyli zaczynam część drugą:
Po niedzielnej mszy ksiądz zaproponował nam samochodową wycieczkę tą samą trasą, którą obmyśliliśmy dzień wcześniej!
Same plusy,bo
* świetna ekipa: ksiądz Darek (nasz człowiek na Ziemi - jak gdzieś jeszcze nie był to się tam pojawi), Sandra (nasz człowiek na Łotwie), Szczepan (nasz człowiek w Czechach)
* własny środek transportu, który pod komendą księdza Dariusza przemknął 1700km (zachodnie wybrzeże Turcji w tę i z powrotem. Szok, nie?)
* (dla księdza Dariusza, myślę, że mówię za nas wszystkich) za ciepłe słowo, pewną rękę na kierownicy i zapas polskiej i bułgarskiej kiełbasy na trzy dni:
DZIĘ-KU-JE-MY!!!
(serio, polska kiełbasa to w Turcji wielkie halo. W Turcji jest jakaś pulpa/papka [mięsna?] - nie ważne ile się płaci, produkt jest taki sam... co zmusza nie-wegetarian do wzmożonej konsumpcji drobiu. Podsumowując - ponowne gromkie: DZIĘ-KU-JE-MY!!!)
* nocleg u ojców franciszkanów w Izmirze. Mających przydomowy sad z drzewami cytrusowymi (nasza wyprawa uszczknęła 3 siatki cytryn - jakich cytryn!). Ciekawostka - idzie sobie człowiek główną aleją w Izmirze i jak spojrzy nieco wyżej na drzewa to już wie, gdzie pieprz rośnie. Rzecz jasna - w Izmirze Doprecyzujmy - czerwony :-) Nieźle się te zbiory komponowały z mandarynkami z Efezu i oliwkami zewsząd (przy czym oliwki z drzewa jednak nie są za dobrze, przynajmniej o tej porze roku). W sumie to rzecz bardzo świąteczna - są święta, są mandarynki.
* sami ojcowie franciszkanie (gospodarze/goście), którzy drugiego wieczoru pojawili się i z którymi spędziliśmy wieczór (kolacja + spacer + wieczorna posiada)
* trasa gigant, jak wspominałem: ok. 1700km. Przebieg trasy: Stambuł - Çanakkale - Troja - Assos - Izmir - Efez - Milet - Izmir - Asklepion - Pergamon - Akropol - Stambuł
* i duuuuuuuuuuuuużo zdjęć (filmy jeszcze są w opracowaniu), chyba pora zaczynać prezentacje...
[P.S. W niezerowym, acz skończonym czasie wrzucę jeszcze filmiki, które kręciłem w trakcie wyjazdu - zbierze się ich kilkadziesiąt minut, kąsek jest więc ciekawy.]
[P.P.S. Oprócz moich, wrzucam prezentacje od Kaśki, dzięki Kasia :-), żeby były też zdjęcia ze mną :P - te te "drugie" prezentacje ]

Początek:


Zaczęło się pobudką o 5, żeby na 6:30 zdążyć na prom na drugą stronę Bosforu. Później biegiem na górę (z Karakoy na Taksim, normalnie jeździ tam kolejka, ale w święta było czynne dopiero od 7:30 [pół godziny później niż pojawiliśmy się my], a na wtedy mieliśmy być już na ostatniej stacji metra i wsiadać do samochodu. Tak czy inaczej - musieliśmy się szybko wdrapać na górę, moim zdaniem szybciej już się nie dało ;) )


Troja:


Pierwszy przystanek (po przeprawie promowej) - Troja!


Assos:


Dalej Assos...


Izmir:


Powrót do Izmiru, odpoczynek i dzień drugi


Dom Wniebowzięcia NMP:


Ok, pewnego dnia opiszę resztę prezentacji, a jeszcze innego dnia wszystkie zdjęcia. "30 Ton - dziękujemy!"


Efez:







Bazylika Jana Ewangelisty:





Milet:





Didim (Świątynia Apolla):





"W drodze"



"Asklepion"




Akropol:



piątek, 12 listopada 2010

Karma police





...a teraz opis:

Przedmiot tragikomedii: Moduł "A" - Rejestracja na uczelni
Osoby występujące: ja, Pani Arzu, Pani, Yasemin, Pani Bahar, Pan Haluk, niekumaci studenci i studentki w Erasmus Unit, sekretarka Pana Ensara
Ilość aktów: dwa
Czas trwania: dwa (miesiące)

Akt pierwszy, "Zła karma"

Do Istambułu przyjeżdża Piotr. Niczego jeszcze nie przeczuwając jedzie na Marmarę, żeby zgłosić swój przyjazd i dopełnić formalności.

Kiedy pojawia się w jednostce Erasmusowej nikt o nim nie wie (choć powinni mieć jego dokumenty, które przesłano dwa miesiące wcześniej), więc zakładają mu folder, gdzie zbierają dokumenty które przywiózł. Ciągle dopytują się o te, które wysłano do nich wcześniej. Z Piotrem rozmawiają studentki wolontariuszki, które łamanym angielskim na przekór jego tłumaczeniom powtarzają prośbę o wysłane wcześniej dokumenty. Piotr traci w nie wiarę, one w niego - idą do koordynatorki wydziału elektroniki. Koordynatorka jest mówi, że pomoże, ale albo nigdy albo przynajmniej nie teraz, i że trzeba iść do koordynatorki Erasmusowej.

Ta dobrodusznie pyta się jaki jest problem, a w trakcie słuchania gorliwie wklepuje na klawiaturze, co tylko ma załatwić, oprócz tego o co ją Piotr prosi. Na koniec pyta się, czy da się to (brak zgubionych przez nich dokumentów) załatwić. Zbija tym Piotra z tropu, spodziewał się, że idąc do dziekanatu spotka ludzi którzy wiedzą co zrobić albo wiedzą kogo zapytać. Koordynatorka faktycznie wiedziała, zapytała Piotra.

Piotr nie wiedział więc wysłano go na wydział, żeby - pomijając wspomniane wcześniej problemy - dokonać rejestracji w systemie uczelnianym. Piotr uzupełnił wniosek rejestracyjny z wymienieniem przedmiotów. Dostał oryginał w dwóch egzemplarzach - jeden miał dać Pani Yasemin, drugi... mieć na wypadek wszelki.


Po wielu perypetiach Piotr dodarł do Pani Yasemin i dał wniosek rejestracyjny. Pani Yasemin się uczeszyła, wyrażając jednocześnie, żal z powodu faktu, że nie miała absolutnie żadnego papieru potwierdzającego kim jestem i skąd jestem. Skąd: z Polski - to proste, skąd - z PW+WEiTI+II, to już nie takie proste. Podpisy, pieczęcie, maile, wszystko to marność, żądamy zgubionych przez nas papierów - dodam, zgubionych oryginałów. A w sumie to wyrażamy tylko żal, że ich nie ma i zaniepokojenie, co to będzie na koniec... "może wiesz co z tym zrobić?"... Evet, czytam w waszych myślach, znam wasze przepisy, wszystko wam wytłumaczę.

<Ok, przeskakując na pierwszą osobę>

Ostatecznie wróciłem więc do Pani Bahar (koordynatorki wydziałowej) i mówię jak jest. Mówię, że pewne papiery zniknęły, a razem z nimi ślady uprawnienia mojej obecności. Jednocześnie pokazuję jej "Letter of Acceptance". Widać, że jest to koordynatorka wydziału inżynierii, bo jako pierwsza zwróciła uwagę na fakt, że jeżeli do otrzymania "Letter of Acceptance" jest potrzeby: wniosek o przyjęcia, lista ocen, propozycja przedmiotów do wyboru, to pewnie kiedyś tam je wysłałem. Powiedziała mi też, że sprawdzi jak jest.

W między czasie przekazałem drugą kopię miejscowego wniosku rejestracyjnego do sekretariatu wydziału (zgodnie z poleceniem profesora Haluka, który od mojego przyjazdu na wydział mówił, co mam zrobić i jak).

Dostałem od Bahar odpowiedź, że papiery co prawda zgubiono, ale o ile podrzucę kopie to wystarczy. No dobra wystarczy to wystarczy.

Tydzień później profesor Ensar wciska mi wniosek, który zostawiłem w sekretariacie wydziałowym i mówi, żebym poszedł z nim do rektoratu. Uczulony na to, że poznawanie większej liczny osób nie służy sprawie grzecznie odmówiłem.

Parę dni później dostałem maila od Pana Haluka, że coś chyba jednak nie działa z rejestracją. Od czasu przyjazdu mijało właśnie 7 tygodni. Maj Friend, jak to możliwe, że nie załatwiliście tego przez blisko 2 miesiące?! Czytam dalej: zgłoś się proszę do Pani Aleyn (czy jakoś tak), która pracuje na tym samym piętrze do Pani Yasemin.

Z uśmiechem na twarzy, którzy mógł oznaczać tylko tyle, że mam ładunki wybuchowe w plecaku ruszyłem na wydział. Oczywiście Pani Yasemin ma gabinety w dwóch budynkach. Oczywiście Pani Aleyn nie miała swojego pokoju. oczywiście nikt nie wiedział gdzie jest. Oczywiście ją znalazłem. Oczywiście nie umiała mówić po angielsku. Oczywiście, że pokazałem jej maila po angielsku od Pana Haluka. Oczywiście, że łaziłem z nią po kilku gabinetach, kiedy ona mówiła, ktoś inny mówił (oczywiście po turecku). Oczywiście, że ani słowa się nie odzywałem, bo nikt by nie zrozumiał. Wreszcie czując, że tracę kontrolę nad sytuacją (i sobą) krzyknąłem na korytarzu czy ktoś zna angielski. Zgłosiło się paru studentów. Okazało się, że kobieta za którą łażę to ta, co trzeba (miałem z tym farta, jak pisałem poszedłem do sekretariatu i zapytałem pierwszą z brzegu osobę o Panią jak-jej-tam). Okazało się też, że wszyscy już słyszeli o jeździe z rejestracją (hmm, skoro już o tym słyszeliście, ot nie można było jakoś tego załatwić?!...). I tyle się okazało. Później łażąc z nią poszliśmy do pani, która zadzwoniła do Yasemin i powiedziała, że ją znajdę w budynku A. Świetnie, czyli cała ta jazda z Panią Jakąś-tam była tylko po to, żebym poszedł do Yasemin, nie lepiej od razu skierować do niej, zresztą nieważne...

Akt drugi, "Dobra karma"

Yasemin wyciąga papiery, które jej kiedyś zaniosłem i mówi, że wszystko gra, ale że jeszcze zapyta Bahar. Idziemy do niej i...jest! Mówi, że faktycznie wszystko gra, jestem na liście, tylko że dodatkowej (jak wszyscy Erasmusi), i tylko Pan Haluk darował sobie sprawdzenie jej (acz nie podarował mi 2h łażenia i dwóch dni zastanawianie się czy ja na prawdę studiuję).

Pan Haluk dostaje maila z podziękowaniami.

KURTYNA.



Przedmiot tragikomedii: Moduł "B" - Akbil, czyli bilet miesięczny
Osoby występujące: ja, masa pracowników biura obsługi klienta (BOK)
Ilość aktów: jeden
Czas trwania (do tej pory): dwa (miesiące)


Akt pierwszy, "Zła karma"
Uzupełniwszy wniosek o Akbil wg zaleceń na uczelni poszedłem do BOK opodal uczelni. Kolejka zabójcza, numerki koło 700, dwa okienka. Strach się bać. Z drugiej strony motywacja duża - próbujemy. Ustawiłem się w kolejce - najwyżej powiedzą, żebym sobie poszedł. Odczekałem trochę podchodzę. Jak zawsze poza kampusem (choć na kampusie też się zdarza dość często) pani nie znała angielskiego. Pogadała, pogadała oddała mi papiery, coś na nich wcześniej napisawszy - koniec rozmowy. Chodziło jej o danie jeszcze jednego papierka ("Letter of Acceptance"), ale tego dowiedziałem się na kampusie.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień drugi. Poszedłem tam - jak mi się zdawało wcześnie. Bo faktycznie wstać musiałem wcześnie - mieszkałem jeszcze na Fatih - i do przejechania miałem 1,5h. Dojeżdżam, tłum jak zawsze dziki. Dlaczego to niepokojące? Bo tłum ten wrzucało się do niedużego akwarium - pomieszczenie przeszklone, zawierające dwie waleczne kolejki i maszynę do wydawania numerków. Jak ktoś nie zdążył na czas jego kolej mijała. A to znaczy, że (do pewnej dokładności) trzeba tam było być. I każdy był. Przyjechałem przed 9. Myślę sobie jest dobrze. Wchodzę na podwórko - ciągle jest dobrze. Docieram do akwarium. Chcę wejść. Odwraca się do mnie pogodna babunia. I wtedy zaczyna się piekło - zaczyna się na mnie drzeć po turecku. Nie bardzo wiem co mam jej powiedzieć, ale jednak siłą woli, godności osobistej, a przede wszystkim mięśni przedzieram się w stronę automatu z numerkami. Pani zaczyna okładać mnie torbą. W sumie czułem się jak na koncercie. Albo jak sardynka w puszcze (odbijanej o ścianę). Miałem jakieś 5 metrów do maszyny z numerkami. I wtedy pstryk - przychodzi pan z obsługi i nakleja komunikat - koniec wydawania numerków. Moje niezadowolenie rośnie.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień trzeci. Od poprzedniego "dnia" minęło 10 dni - musiałem nieco ochłonąć. Tym razem mieszkałem już na Kadikoy (max 30min drogi od BOK). Wstałem o 6:15, toaleta poranna, kawa. Chodu do BOK, godzina 7:02 odbiór numerka. Biuro jest czynne od 8:30, ale po poprzednim doświadczeniu wiedziałem, że to podpucha. Zaczekałem. Oddałem papiery. Dostałem pokwitowanie. Odbiór za tydzień.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień czwarty. Poszedłem odebrać bilet. Pan powiedział, że go nie ma i będzie 15. Był też na tyle uprzejmy, żeby zapisać, że w istocie chodziło mu o 5 listopada (Turcy mają jakiś problem z nastkami, jak turek mówi piętnaście, to istnieje duża szansa, że mówi o 5 - jak w tym przypadku). To miło.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień piąty. Poszedłem 5 odebrać bilet. Nie ma. Jak to nie ma? Nie było papieru. A będzie? Tak. A kiedy będzie? 25.11.2010. Aha.

Spoko, byle przed moim wyjazdem, bo np. spotkanie w sprawie Residence Permit mam 7 stycznia.

(Nieśmiale) KURTYNA



"Karma police, arrest this man
He talks in maths
He buzzes like a fridge
He's like a detuned radio


(...)


This is what you get
This is what you get
This is what you get when you mess with us"
"Karma Police" Radiohead

wtorek, 9 listopada 2010

Muzeum Archeologiczne

Od trzeciorzedu już tak rządujemy
rządni mapy i władzy, wojny i pokoju.
Aż do ostatka swoich cech żyjemy
i doświadczeni w cyfrach i wymiarach,
figurujemy w kalkulacji świata.(...)
"Tak samo", Grzegorz Turnau

"Wieczorem, przed mym domem..."



Tym razem P.S. będzie o budynku niewidocznym na zbliżeniu. Jest to jeden z meczetów na Eminonu, czyli po Europejskiej stronie, na tzn. Półwyspie Historycznym (tam gdzie najbardziej kantują Maj Friend i tam gdzie jest najbardziej orientalnie).

A tu jeszcze małe statyczne uzupełnienie:

Midterm exam i inne wiersze

Szanowni Czytelnicy się dopominają więc oto proszę:

Jestem w trakcie midterm-take-home-exam. Zgodnie z zapowiedzią profesora (tym razem nie bioinformatyka :P ) ~"Macie wykonać to zadanie tej nocy. Czas składania odpowiedzi upływa jutro o 8 rano czasu Stambulskiego". I żeby nie było - nie poszedłem na egzamin, żeby odebrać pytania i wrócić. Oprócz do-domowego-egzaminu były jeszcze pytania, na które ludzie twardo odpowiadali dostępne 2h. W każdym razie siedzę sobie zatem teraz i skrobę - mam mniej niż 7h, powinno dać radę.

Idea pisania projektu na krótki termin jest mi bardzo tak bliska jak ten termin - w końcu mam za sobą 4 lata na Politechnice. Profesor zadał w ten sposób kłam obiegowej opinii, że zajęcia na akademii nijak mają się do prawdziwego życia. Co więcej, jako temat do przemyśleń na początek dał nam wydrukowany na 12 stronach A4 program... fajnie ;)

I tak na nic nie będę narzekał - cieszę się, że egzamin się odbył (albo dokładniej trwa). Cieszę się tym bardziej, że w pierwszym, piątkowym terminie został przełożony na 3h przed rozpoczęciem.

Ale to nic, bo z 2. przedmiotu (chodzę na 3, każdy w miarę ciężki gatunkowo) egzamin... odwołano! Tym razem dzień przed. Zgodnie z planem nikt nie protestował.

Zostaje jeszcze mój ulubiony temat, czyli Bioinformatyka - moje jajko niespodzianka. Otóż prowadzący stwierdził najpierw, że egzaminu nie będzie, ale że mamy przyjść na zajęcia (w trakcie sesji śródsemestralnej zajęć nie ma). Przyszliśmy na nie przygotowawszy się z tego, co zadał tydzień wcześniej. Bez zaskoczenia przyjęliśmy jego stwierdzenie, że już go nie interesuje to, co zadał nam wcześniej, i że więcej o tym mówił nie będzie. Bez zaskoczenia przyjęliśmy następną porcję "i jeszcze przeczytajcie to, i wtedy udowodnijcie to", to zaś co było zabawne to to, że wykładowca zmienił na sytuację pogląd i ogląd i zadał nam do napisania program, w sumie to na następny tydzień. Jak to zawsze u niego dość rozbudowany.

Podsumowując sesja trwa, egzamin trwa. Ponieważ rzecz dzieje się w Turcji to zgodnie z planem wygląda zupełnie inaczej niż w podanym najsampierw grafiku. Oprócz zmian dużych (jest, nie ma, będzie później, będzie inaczej) są też zmiany małe, ot kilkanaście minut mniej na dokończenie zadanka...

P.S. Tekst zgodnie z obietnicą dedykuję Michałowi Ł., który poganiając mnie, przyczynił się do jego stworzenia - dzięki Michał ;)

P.P.S. Co prawda to nielegalne, ale załączam treść pytań...




...i pierwsze reakcje ludzi na sali:

Przyznaję, trochę się naradzaliśmy:

poniedziałek, 25 października 2010

Wstęp do Bioinformatyki

Temat rzeka, aż chce się opowiadać, robić zdjęcia, co tam robić zdjęcia - nagrywać. Wykład, wykładowcę, to co mamy zadane, to jak to odbieramy.

Tak więc załóżmy, że wykładowca przychodzi (1*). Należy go przekonać, żeby został dłużej (2*) nie tylko po to, żeby mówił, że odwołuje zajęcia, ale też żeby poprowadził wykład (3*). Po udanych negocjacjach (a myśląłem, że targował się będę na rynku, a nie na uczelni, przynajmniej nie przed wystawianiem ocen/kolokwiami) wybiera trzy pisaki, sprawdza czy działają, zaczyna.

Ilość pisaków jest ważna z dwóch powodów. Tablica jest jedna, a przeważnie zapisuje ją całą. Chce mieć możliwość odniesienia się do poprzednich zapisków i dlatego po zapisaniu tablicy raz dobiera drugi pisak i kolejny. Co jakiś czas zmaże coś rękawem - celowo, bądź nie. Dlaczego tylko 3? Bo kolega bliski płaczu spytał się go raz, czy może przygotować (zmazać) tablicę. Profesor się nie zgodził, ale od tego czasu po zapisaniu tablicy trzema warstwami wymazuje "mało ważne" albo "osierocone" (brakiem mało ważnych kluczowych faktów) notatki.

Ogólnie fajny przedmiot, ale mam wrażenie, że rozumiem go najlepiej, co mnie niepokoi, bo po zajęciach tłumaczy im rzeczy po turecku. Albo ja czegoś nie wiem (możliwe), albo oni czegoś nie wiedzą (jasne, że możliwe) albo profesor coś wie, ale nam nie powie (wstrzymam się od głosu).

Co ciekawe, może ja odrabiam kosmiczną ilość prac domowych do późna i od rana (zadaje je bez umiaru, jak mu się coś przypomni), ale wiem, że nie mogę zadzwonić do niego i go obudzić - od też przychodzi rano zmęczony, tłumacząc, że przygotowywał się do późna. Fajny przedmiot, dobrze, że mam taki tylko jeden.

P.S. przy tym naprawdę doceniam tego gościa bo ma ciekawe podejście i pomysły.
i trudno mu odmówić zaangażowania. A poniżej coś na dowód:


Pazartesi

Jadę sobie rano autobusem na uczelnię. Wczoraj były derby,
a stadion ciągle stoi. Poza tym - nie widziałem też wczoraj śmigłowców policji
(chyba, że je zestrzelono zanim nadleciały w okolice stadionu - inaczej stambulscy kibice nie wiedzą co to dobra zabawa).

to że stadion stoi to nic - na środku skrzyżowania stanął kierowca autobusu, którym jechałem i zaczął (wnosząc z barwy głosu i przebogatej gestykulacji) kłócić się z jakimś kierowcą, który chwilę wcześniej wykonał niebezpieczny manewr.

Inni uczestnicy ruchu po paru minutach zaczęli trąbić na autobus,
"niebezpieczny kierowca" wydawał się nie brać do serca uwag motorniczego,
a motorniczy wydawało się, że zaraz wyjdzie i trzepnie swojemu rozmówcy.

W poniedziałek, kiedy jadę na uczelnię jestem przeważnie zaspany po dość intensywnym weekendzie. A tu jeszcze nie dostałem pytania z książki którą mieliśmy przeczytać na dzisiaj, a już się przebudziłem. Stambuł jest niesamowity.

To, że do bójki mogło dojść wynika z innego podejścia do kontaktów osobistych.
Panowie idący ulicą i trzymający się za rękę mogą być heteroseksualni - lepiej,
nikogo to nie dziwi. W weekend w restauracji panowie przyjemnie sobie rozmawiali, aż jeden z nich strzelił drugiemu w twarz i bójka gotowa (a przecież to obiad miał być gotowy).

Tak czy inaczej, motorniczy otrąbiony przez wszystkich i może przypomniawszy sobie o rozkładzie (mają sugerowaną częstotliwość przyjazdu, zupełnie jak metro... w zasadzie to bardzo nowoczesne) pojechał dalej.

Na wykład zdążyłem punktualnie, co znaczy, że musiałem czekać około 0,5h na wykładowcę. Tym razem nie odwołał wykładu, nawet nie próbował.

Podsumowując - stadion stoi, policji nie ma, wykładowca się zjawił - szokujący początek tygodnia.

niedziela, 24 października 2010

Kurs języka tureckiego - część 1 - Egzamin

Kolejność rzeczy często wydaje się oczywista. Z pustego się nie przeleje, więc najpierw trzeba nalać, ktoś kto nie zna Tureckiego najpierw musi się go nauczyć, żeby pisać egzamin.

Istnieje jednak podejście odmienne tj. myślenie wspak. Zakłada ono, że dzięki podjęciu trudu spojrzenia na sprawy z innej perspektywy możemy otrzymać nowe, nierzadko bardzo przydatne informacje/rozwiązanie.

Z tej racji na pierwszych zajęciach, grupie zdeklarowanych początkujących (lub też grupie zerowej - bo to lepiej opisuje nasz stan wiedzy) przekazano arkusze z pytaniami i miejscem na odpowiedź. Aż kusi, żeby na karcie odpowiedzi ułożyć jakiś ciekawy kształt, z drugiej strony trochę strach - bo co jeśli ciekawy kształt jest odpowiedzią na wszystkie pytania (i bolączki ludzkości)? Ktoś pyta ile jest czasu - godzina. Hmm... 10 minut później na zewnątrz budynku zrobiło się dość tłoczno. W części kuchennej, zarezerwowanej dla wykładowców również. Wszyscy cieszyli się pozostałymi 50 minutami.

Wyniki egzaminu w poniedziałek... ciekawe do której grupy trafię.

Dla chętnych wyciąg z testu :-)




Marmara, Ziemia Obiacana i kwestia informacji

Marmara University jest pewne kilku rzeczy. Po pierwsze informując nas - Erasmusów - o zajęciach z języka tureckiego jest pewne, że już przecież ten język znamy. W ten sposób dostałem maila od koordynatorki uczelnianej, że test kwalifikacyjny jest w piątek o 10 na kampusie Göztepe, ale np. informacja o tym w jakim jest budynku była w cytacie w całości po turceku. Ok, przywykłem do tego, zrobiłem zdjęcie - pokażę jakiemuś turkowi na miejscu - powinno dać radę.

W piątek wchodzę przez główną bramę kampusu, staję przy mapie. Wyciągam komórkę, robię zbliżenie odpowiedniego fragmentu maila. W międzyczasie okazało się, że grupa przy mapie - rzecz na co dzień niezwykła - pęcznieje. Więc zagadałem, czy przypadkiem nie szukają budynku szkoły językowej - oczywiście, że tak! A to było tak: "ja nie wiem, gdzie jest ten budynek, Ty nie wiesz, gdzie jest ten budynek, to razem wiemy tyle, żeby trafić na miejsce".

Zatem lepiej się zapoznajemy, znaleźliśmy na mapie potrzebny budynek i idziemy do niego. Standardowy flow rozmowy: kiedy przyjechałeś/aś, jak Ci się podoba, skąd jesteś. Po 10 minut rozmowy już można było przejść na Polski - cała grupa, porozumiewająca się płynną i ładną angielszczyzną studiowała w: Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Łodzi. Nic dodać, nic ująć, 10 osób, z którymi następnego dnia popłynąłem na okoliczną wyspę pojeździć na rowerze i się rozerwać.

Wszyscy studiują na Göztepe, wszyscy mieszkają niedaleko, chyba poznamy się lepiej :-) Ok, na razie tyle.

Dorzucam parę widoków ze wspomnianego kampusu.

Grama główna:


 Mapa lokalu po turecku

Poświata widoczna na zdjęciu bije z budynku "A" Wydziału Inżynierii - mojego wydziału.
 Drzewa przed budynkiem "C", na prawo budynek "B" - mój budynek.
Dziekanat:


I tak dalej... ;)



Przeprowadzka, wycieczki, migracje

Stało się. Przyznaję - stało się tydzień temu. Przeprowadziłem się z Fatih (tradycyjnej, rdzennie tureckiej dzielnicy, w której różnice między teraz a 100 lat temu można policzyć na palcach jednej ręki) do Kadiköy. Kadiköy to już Azja, choć patrząc na ludzi i zabudowę - środkowa Europa :)

Dzień był świąteczny, ulice nieczynne dla samochodów, bagaże kanciate, rączka od walizki zablokowana, a słońce dogrzewało. Tak czy inaczej jakoś się udało. Kit z przeprowadzką - raz się robi i już. Za to jaka wymiana! Za dopłatą 50TL (100zł) dostałem jakieś 100-120m2 z dużymi oknami (i kratami - bo to parter), zadbane, etc. Jedno mogę powiedzieć na pewno: nigdzie się stąd nie ruszam...

chyba, że na uczelnię - 15minut autobusem (wcześniej 1,5h piechotą, autobusami, promem). A jak prowadzący stwierdzi, że przekłada zajęcia, bądź że je anuluje (wspominałem o tym wcześniej) bardzo mnie to nie zmartwi :]

Mieszkanie na Kadiköy - tuż przy przystani wprost zachęca do wędrówki. Ostaniemi czasy zebraliśmy się zatem grupką Polaków + 2 x Niemców + Holender na wycieczkę na Wyspy Książęce, ale o tym w innym poście :)


sobota, 16 października 2010

Piosenka na sobotę

Ciekawostka: w Turcji youtube jest zabroniony (choć jak wiadomo, można się tunelować). Ciężka sytuacja dla kogoś z 60GB dyskiem, kto zwykł słuchać muzyki włąśnie z tego źródła.

Gdyby w Polsce ktoś próbował zaprowadzić podobny zakaz cały kraj by się zjednoczył, a rząd by upadł :P

Tak czy inaczej odkryłem Dailymotion (gdzie co jakiś czas wrzucam swoje filmiki).

Po tygodniu z różnymi perypetiami w ramach załatwiania formalności nasunęła mi się piosenka:


Myslovitz - Acidland
Uploaded by gumbi33. - See the latest featured music videos.

A coś lekkiego na przeciwwagę:


The Streets - Everything Is Borrowed
Uploaded by ADA_Distribution. - See the latest featured music videos.

Kto wie - może następnym razem polecę coś albo nowszego albo lojalniejszego.

Pozdrawiam!

piątek, 15 października 2010

Turcy, a sprawa ruchu ulicznego i czasu oraz nauka ze wzmocnieniem

Jakiś czas temu jak miałem okazję nie wspomnieć byłem w Błękitnym Meczecie.
Słońce świeciło, turyści tłoczyli się w przyzwoitej liczbie (w wakacje jest to liczba
zdecydowanie nieprzyzwoita, która najpewniej opisuje Bestię). Tyle tytułem zmyłki,
żeby szanownemu czytelnikowi przypomnieć, że życie ma blaski i cienie.
Blaski bardziej szczegółowo jeszcze opiszę, teraz pora na cienie.

Otóż Turcy mają dość luźne podejście do spraw:
czasu, wzajemnej informacji, ruchu drogowego (i wielu innych niewymienionych).

W ruchu ulicznym pierwszeństwo ma ten który działa. Jeżeli pieszy wierzy szczerze,
że musi przejść na drugą stronę ulicy to każdy samochód się zatrzyma aby go przepuścić,
choćby to było czerwone światło - czasami czas reakcji kierującego jest skrócony przez
policyjną odznakę łamiącego przepisy. Jeżeli dla odmiany kierujący szczerze wierzy,
że musi zmienić pas ruchu, albo do ruchu się włączyć to każdy powinien wiarę przodka
(osoby jadącej przed nim) uszanować i - o dziwo - tak się dzieje! Nie wiem jak to możliwe,
że widzę tylu ludzi z siwą brodą - może to Ci, którzy za kółkiem nie siadali.
Inna możliwość jest taka, że są to genialni kierowcy.

Prowadzenie pojazdu musi być jednak dość męczące w tych warunkach. I tu mała wstawka: w autobusach są dwie osoby należące do "personelu":
jedna oczywiście jest kierowcą, a druga pobiera opłaty (w wysokości 1,5TL), ew. przepuszcza,
jeżeli korzysta się z Akbilu (pre-paid'wy system płatności - wpłaca się pieniądze na kartę/specjalny żeton,
a następnie od kwoty tej odlicza się opłatę za przejazd. Akbil ma tę przewagę nad płatnościami na bieżąco,
że przy drugim i każdym następnym przejeździe, dokonanym w ciągu 2h od pierwszego przejazdu, płaci się połowę stawki - 0,75TL).
Czy ta osoba została wzięta z ulicy, a jedynym wymaganym dokumentem był dowód osobisty? Otóż nie.
Po dłuższej jeździe (trwającej około 1h) w ostatnim tygodniu zobaczyłem jak panowie zamieniają się miejscami!
I to, że ten drugi też jest kierowcą wcale mnie nie dziwi - po godzinie jazdy po tym mieście człowiek nadaje się
albo do karmienia niezbyt agresywnych gołębi albo do zbierania pieniędzy za przejazd.

Skoro już o transporcie zbiorowym - oddaje on w pewnym sensie podejście Turków, ba! wiąże się chyba wręcz z empatią.
Otóż Turcy przeważnie się mylą - przynajmniej Ci z którymi mam szczęście współpracować.
Kiedy jeden Turek się pomyli, spóźni, etc. inni są wyrozumiali względem niego. Jak to łączy się z transportem zbiorowym?
Kiedy jakiś autobus czeka na zielone światło (czasami nawet to się zdarza!) można do niego podejść (choćby na środkowy pas - wystarczy uwierzyć!) - drzwi się otworzą. Stoisz w korku i chcesz wyjść - nie ma sprawy. Kierowcy czekają na przystanku jak widzą, że ktoś biegnie. W zasadzie to bardzo miłe...

Czyli sprawa ruchu ulicznego załatwiona - jak to się wiąże z czasem? Przy tak luźnym podejściu nie może mnie już dziwić,
że kiedy poszedłem na pierwsze zajęcie ze "Wstępu do bioinformatyki" wykładowca spóźnił się dwie godziny, a kolejny wykład został przesunięty o 4h. Nic to, że pierwszy wykład miał być o 9 rano więc wstałem na niego o 6, natomiast drugi miał trwać do 16, więc ostatecznie wróciłem do domu o 21:45.
(Na szczęście kolacja już czekała - w tym miejscu dziękuję Kindze i Bartkowi, którzy ją pracowicie przygotowali, mój dom zawsze stoi przed wami otworem! Drugie na szczęście: smaki nargil tego wieczoru były pełnym zadośćuczynieniem za wszelkie trudy).
Także początek współpracy z profesorami był ciekawy. No i układał się tak dalej - zwłaszcza jeśli chodzi o "Bioinformatykę". Tydzień później profesor kiedy przeszedłem i zaczekałem 30min poinformował mnie, że przełoży zajęcia na piątek... albo na środę! No dobra, czemu nie, lubię gościa, może przekładać. Nawet zdecydował się, że jednak to będzie środa o 14. Kiedy przyszedłęm tamtego dnia i powiedział mi, że jednak odwołuje te zajęcia, przecież nie mogłem się dziwić - jak ktoś zawodzi raz, to przypadek. Jak ktoś zawodzi drugi, to zawiedzie też trzeci i kolejny - cóż.

Teraz pora na wytłumaczenie "nauki ze wzmocnieniem". Za każdym razem gdy wpadałem, a on odwoływał zajęcia zadawał "pracę domową". Do tej pory przeczytałem istotną część książki przeznaczonej na cały rok - w sumie w porządku, co się będę lenił po godzinach na uczelni, kiedy wracam o 22.

Wracając do spraw spóźnień i odwołanych zajęć - wiązałbym to z jego osobą, gdyby nie mały dowcip: otóż dzisiaj są/były zajęcia organizacyjne z języka tureckiego. Dostałem datę, godzinę, nazwę ośrodka szkoleniowego (oczywiście informacji na stronie Erasmusa uczelnianego albo samej Marmary nie ma, maila informacyjnego nie dostałem, choć podałem adres i dostałem zapewnienie o przekazaniu takiego). Co by tu zrobić - sprawdzę na stronie tego ośrodka.

Ośrodek uczący obcokrajowców tureckiego ma stronę - jakżeby inaczej - po turecku. To nic dziwnego - już od dawna korzystam z usług Google Translatora wbudowanego w Google Chorme - łamany polski który dostaje więcej dla mnie znaczy - chwilowo - niż wszystkie poetycko rozłożone frazy na stronach w miejscowym języku. Tym sposobem znalazłem adres ośrodka i - uwaga! - lokalizację na mapce googlowej (ale nie wbudowaną mapę, tylko zdjęcia - kit wystarczy zdjęcie). Więc mam datę, godzinę i - jak sądziłem miejsce. Przyjeżdżam sobie dzisiaj i... wrong! ośrodek został przeniesiony z tego budynku jakieś parę lat temu... co też mnie już nie zdziwiło. Turcy mają stare, nieaktualizowane strony internetowe, zdezorientowanych ludzi w punktach informacyjnych, ale to w znaczym procencie nie może być problemem. Nie zasieją szumu informacyjnego z prostego powodu - nie znają angielskiego =).

Dobrze, że jest piątek. Co prawda mam jeszcze ileś godzin do odpracowania (ICM) i sporo rozdziałów do przeczytania, ale przynajmniej gospodarowanie czasem będzie leżało wyłącznie w mojej gestii (patrz: impreza dzisiaj i jutro!).

A jednak dalej kocham to miasto - jest malownicze, kolorowe. Jest duże i monumentalne, przy tym świetnie skomponowane. Zauważyłem, że faktycznie ludzie rzuczają rzeczy na ulicę (jakieś paprochy, ogryzki), a jednak są one zawsze zadbane i czyste. Po dniu targowym w okolicy Fatih ulice wyglądają jak stadion dziesięciolecia zaraz po zamknięciu. Parę godzin później po całej imprezie nie ma śladu. Pod tym względem Turcy to... czyściochy! Tak poza tym słyszałem dużo stereotypowych, trochę niesprawiedliwych ocen Turków odnoście czystości. Nie wiem jak jest za granicą (gdzie często widzi się Turków wykonujących prostsze zawody), ale tu, na miejscu Turcy wydają się bardzo czystymi i zadbanymi ludźmi.

I jeszcze jedna różnica. Weekendy - piłka lata po całej ulicy (jest raczej na uboczu więc można), dzieciaki się bawią, krzyczą. W tygodniu jest pusto - siedzą w przedszkolach i szkołach. Koniec tygodnia to co innego - wtedy się okazuje jak dużo ich jest! Nie jestem pewien czy w Europie tyle dzieci jest w dzień wolny od pracy na placu zabaw. Cóż, Francja potrafi, może Polska też da radę.

Ok, na razie tyle. Nie mam siły podnosić spójności i przejrzystości tego tekstu - wierzę w zdolności szanownego czytelnika i czytelniczki.

Pozdrawiam!

P.S. Żeby nie było, że mnie ktoś podmienił i na wypadek nagłej utraty pamięci (tzw. "fiksacji Stambulskij") podaję moje aktualne zdjęcia:



sobota, 9 października 2010

Moja droga na uczelnię

Jak pisałem wcześniej przejazd na kampus Goztepe to:
* przechadzka
* przejazd autobusem


Pokaż Wskazówki dotyczące dojazdu do Kennedy Cd na większej mapie

* przepłynięcie Bosforu
* kolejny przejazd autobusem z pętli


Wyświetl większą mapę

...nie ma lekko. Choć ostatnio mam dużo szczęścia i mniej biegam. 
Widzę, że prom stoi na przystani, patrzę na zegarek 8:21.
Albo już odpływa albo mam jeszcze 4, bądź 9 minut więc bez pośpiechu docieram do terminalu i wchodzę na statek. Pełen luz.


ferry
Uploaded by piotrd. - Discover new destinations and travel videos.




Na samym promie można siedzieć na pokładzie lub pod. W części zasłoniętej jest barek, a kiedy już prom odbije kelnerzy chodzą po całym promie proponując herbatę - w sam raz na deszczowe dni lub na "po pracy". Parole, parole, parole... pora na do-wody: