niedziela, 21 listopada 2010

Akcja "Powszechny Dostęp do Internetu" + Praca w domu

W Turcji wi-fi jest zapewniane przez TTNET. Aby z niego skorzystać trzeba wysłać żądanie nadania loginu i hasła, które są wysyłane na komórkę (oczywiście numer musi być turecki).

A że od jakiegoś czasu, cieszę się możliwością korzystania z sieci AVEA (po własnoręcznym zdjęciu SIM-lock'a - Turcy są przedsiębiorczy, ale jak nie podołali przez kilka dni, to kupiłem kabel i sam sobie poradziłem) wreszcie cieszę się możliwością korzystania z wi-fi, gdzie i kiedy mam ochotę/możliwości.

I tu zaczyna się (tak, jak zawsze pierwsze dwa akapity są wstępem do treści właściwej) akcja "Powszechny Dostęp do Internetu", którą prowadzi... sieć kawiarni Starbucks!

Niby wszystko w normie, można wejść i kupić kawę, skorzystać z wi-fi. Luz. Część klientów/gości nie kłopocząc się tym jednak od razu idzie do specjalnie przygotowanych do nauki (takich, jakie można znaleźć w bibliotekach, przynajmniej na filmach) stolików - szok!

Na potwierdzenie tego - obecny post powstaje korzystając z PDI.

Ot, ciekawostka.

P.S. Niestety w Turcji nie ma "Coffee Heaven", ani "W Biegu Caffee"
P.P.S. Tak swoją drogą to po ostatnich 3 tygodniach sesji śród-semestralnej, kiedy uczyłem, pracowałem i odpoczywałem przez pewną część dnia w domu przed laptopem, chyba pora rozdystrybuować te aktywności po Stambulskich Starbucks'ach - Kaśka też się pewnie ucieszy P

Praca w domu jak przyprawy: byle nie za dużo.

P.P.P.S. Z podziękowaniami dla Łukasza B., który podrzucił mi tę stronę (i obrazki), coś o pracy w domu, czyli plusy i minusy takowego stanu:









Całość na stronie

"30 Ton - dziękujemy!"

Turcy są przedsiębiorczy

...tak!
Czegoś nie ma, a przydałoby się?

Chcesz:
* kupić kopertę (bo nie sprzedają jej na poczcie)?
* skserować dowód do public transportation office?
* kupić parasolkę bo zaczęło padać?
* bułeczkę/wodę, bo doskwiera głód/pragnienie?
No to dobrze trafiłeś!

Po okazyjnej cenie wszystko da się zrobić/kupić ze straganu opodal.

A teraz najważniejsze zdjęcia przedstawiające ksero na stoliku, podłączone 3 naprawdę długimi przedłużaczami:




Pełen szacun dla przedsiębiorczych turków :-)

Pozdrawiam!

Bairam [niepozorny tytuł, a przedstawia >1000 zdjęć]

Hej po krótkiej przerwie.

Tak więc: Obecnie w Turcji dobiega końca Bairam, czyli Święto Ofiarowania, kiedy wierni idą do meczetu, aby następnie zabić baranka, a jego mięsem podzielić się z ubogimi. Okrutne i piękne zarazem.

Dla Erasmusów znaczy to mniej więcej tyle, że mają tydzień wolnego. Każdy zatem coś sobie planuje.

Tytułem wstępu alfa do drugiej części powiem, że od paru tygodni planowaliśmy z Kaśką wybrać się do kościoła na mszę po polsku. Tak planowaliśmy i budziliśmy się trochę nie w porę (msza jest o 9:30, wstawaliśmy przeważnie po 11 :P ).
Ale ostatecznie w niedzielę 14.11.2010 wreszcie się udało.

Tytułem wstępu beta do części drugiej powiem, że w sobotę przed niedzielą - tą niedzielą - zaplanowaliśmy trasę po całej Turcji (jak szaleć to szaleć!) i powoli finalizowaliśmy logistykę (transport, noclegi).

Ok, finał, czyli zaczynam część drugą:
Po niedzielnej mszy ksiądz zaproponował nam samochodową wycieczkę tą samą trasą, którą obmyśliliśmy dzień wcześniej!
Same plusy,bo
* świetna ekipa: ksiądz Darek (nasz człowiek na Ziemi - jak gdzieś jeszcze nie był to się tam pojawi), Sandra (nasz człowiek na Łotwie), Szczepan (nasz człowiek w Czechach)
* własny środek transportu, który pod komendą księdza Dariusza przemknął 1700km (zachodnie wybrzeże Turcji w tę i z powrotem. Szok, nie?)
* (dla księdza Dariusza, myślę, że mówię za nas wszystkich) za ciepłe słowo, pewną rękę na kierownicy i zapas polskiej i bułgarskiej kiełbasy na trzy dni:
DZIĘ-KU-JE-MY!!!
(serio, polska kiełbasa to w Turcji wielkie halo. W Turcji jest jakaś pulpa/papka [mięsna?] - nie ważne ile się płaci, produkt jest taki sam... co zmusza nie-wegetarian do wzmożonej konsumpcji drobiu. Podsumowując - ponowne gromkie: DZIĘ-KU-JE-MY!!!)
* nocleg u ojców franciszkanów w Izmirze. Mających przydomowy sad z drzewami cytrusowymi (nasza wyprawa uszczknęła 3 siatki cytryn - jakich cytryn!). Ciekawostka - idzie sobie człowiek główną aleją w Izmirze i jak spojrzy nieco wyżej na drzewa to już wie, gdzie pieprz rośnie. Rzecz jasna - w Izmirze Doprecyzujmy - czerwony :-) Nieźle się te zbiory komponowały z mandarynkami z Efezu i oliwkami zewsząd (przy czym oliwki z drzewa jednak nie są za dobrze, przynajmniej o tej porze roku). W sumie to rzecz bardzo świąteczna - są święta, są mandarynki.
* sami ojcowie franciszkanie (gospodarze/goście), którzy drugiego wieczoru pojawili się i z którymi spędziliśmy wieczór (kolacja + spacer + wieczorna posiada)
* trasa gigant, jak wspominałem: ok. 1700km. Przebieg trasy: Stambuł - Çanakkale - Troja - Assos - Izmir - Efez - Milet - Izmir - Asklepion - Pergamon - Akropol - Stambuł
* i duuuuuuuuuuuuużo zdjęć (filmy jeszcze są w opracowaniu), chyba pora zaczynać prezentacje...
[P.S. W niezerowym, acz skończonym czasie wrzucę jeszcze filmiki, które kręciłem w trakcie wyjazdu - zbierze się ich kilkadziesiąt minut, kąsek jest więc ciekawy.]
[P.P.S. Oprócz moich, wrzucam prezentacje od Kaśki, dzięki Kasia :-), żeby były też zdjęcia ze mną :P - te te "drugie" prezentacje ]

Początek:


Zaczęło się pobudką o 5, żeby na 6:30 zdążyć na prom na drugą stronę Bosforu. Później biegiem na górę (z Karakoy na Taksim, normalnie jeździ tam kolejka, ale w święta było czynne dopiero od 7:30 [pół godziny później niż pojawiliśmy się my], a na wtedy mieliśmy być już na ostatniej stacji metra i wsiadać do samochodu. Tak czy inaczej - musieliśmy się szybko wdrapać na górę, moim zdaniem szybciej już się nie dało ;) )


Troja:


Pierwszy przystanek (po przeprawie promowej) - Troja!


Assos:


Dalej Assos...


Izmir:


Powrót do Izmiru, odpoczynek i dzień drugi


Dom Wniebowzięcia NMP:


Ok, pewnego dnia opiszę resztę prezentacji, a jeszcze innego dnia wszystkie zdjęcia. "30 Ton - dziękujemy!"


Efez:







Bazylika Jana Ewangelisty:





Milet:





Didim (Świątynia Apolla):





"W drodze"



"Asklepion"




Akropol:



piątek, 12 listopada 2010

Karma police





...a teraz opis:

Przedmiot tragikomedii: Moduł "A" - Rejestracja na uczelni
Osoby występujące: ja, Pani Arzu, Pani, Yasemin, Pani Bahar, Pan Haluk, niekumaci studenci i studentki w Erasmus Unit, sekretarka Pana Ensara
Ilość aktów: dwa
Czas trwania: dwa (miesiące)

Akt pierwszy, "Zła karma"

Do Istambułu przyjeżdża Piotr. Niczego jeszcze nie przeczuwając jedzie na Marmarę, żeby zgłosić swój przyjazd i dopełnić formalności.

Kiedy pojawia się w jednostce Erasmusowej nikt o nim nie wie (choć powinni mieć jego dokumenty, które przesłano dwa miesiące wcześniej), więc zakładają mu folder, gdzie zbierają dokumenty które przywiózł. Ciągle dopytują się o te, które wysłano do nich wcześniej. Z Piotrem rozmawiają studentki wolontariuszki, które łamanym angielskim na przekór jego tłumaczeniom powtarzają prośbę o wysłane wcześniej dokumenty. Piotr traci w nie wiarę, one w niego - idą do koordynatorki wydziału elektroniki. Koordynatorka jest mówi, że pomoże, ale albo nigdy albo przynajmniej nie teraz, i że trzeba iść do koordynatorki Erasmusowej.

Ta dobrodusznie pyta się jaki jest problem, a w trakcie słuchania gorliwie wklepuje na klawiaturze, co tylko ma załatwić, oprócz tego o co ją Piotr prosi. Na koniec pyta się, czy da się to (brak zgubionych przez nich dokumentów) załatwić. Zbija tym Piotra z tropu, spodziewał się, że idąc do dziekanatu spotka ludzi którzy wiedzą co zrobić albo wiedzą kogo zapytać. Koordynatorka faktycznie wiedziała, zapytała Piotra.

Piotr nie wiedział więc wysłano go na wydział, żeby - pomijając wspomniane wcześniej problemy - dokonać rejestracji w systemie uczelnianym. Piotr uzupełnił wniosek rejestracyjny z wymienieniem przedmiotów. Dostał oryginał w dwóch egzemplarzach - jeden miał dać Pani Yasemin, drugi... mieć na wypadek wszelki.


Po wielu perypetiach Piotr dodarł do Pani Yasemin i dał wniosek rejestracyjny. Pani Yasemin się uczeszyła, wyrażając jednocześnie, żal z powodu faktu, że nie miała absolutnie żadnego papieru potwierdzającego kim jestem i skąd jestem. Skąd: z Polski - to proste, skąd - z PW+WEiTI+II, to już nie takie proste. Podpisy, pieczęcie, maile, wszystko to marność, żądamy zgubionych przez nas papierów - dodam, zgubionych oryginałów. A w sumie to wyrażamy tylko żal, że ich nie ma i zaniepokojenie, co to będzie na koniec... "może wiesz co z tym zrobić?"... Evet, czytam w waszych myślach, znam wasze przepisy, wszystko wam wytłumaczę.

<Ok, przeskakując na pierwszą osobę>

Ostatecznie wróciłem więc do Pani Bahar (koordynatorki wydziałowej) i mówię jak jest. Mówię, że pewne papiery zniknęły, a razem z nimi ślady uprawnienia mojej obecności. Jednocześnie pokazuję jej "Letter of Acceptance". Widać, że jest to koordynatorka wydziału inżynierii, bo jako pierwsza zwróciła uwagę na fakt, że jeżeli do otrzymania "Letter of Acceptance" jest potrzeby: wniosek o przyjęcia, lista ocen, propozycja przedmiotów do wyboru, to pewnie kiedyś tam je wysłałem. Powiedziała mi też, że sprawdzi jak jest.

W między czasie przekazałem drugą kopię miejscowego wniosku rejestracyjnego do sekretariatu wydziału (zgodnie z poleceniem profesora Haluka, który od mojego przyjazdu na wydział mówił, co mam zrobić i jak).

Dostałem od Bahar odpowiedź, że papiery co prawda zgubiono, ale o ile podrzucę kopie to wystarczy. No dobra wystarczy to wystarczy.

Tydzień później profesor Ensar wciska mi wniosek, który zostawiłem w sekretariacie wydziałowym i mówi, żebym poszedł z nim do rektoratu. Uczulony na to, że poznawanie większej liczny osób nie służy sprawie grzecznie odmówiłem.

Parę dni później dostałem maila od Pana Haluka, że coś chyba jednak nie działa z rejestracją. Od czasu przyjazdu mijało właśnie 7 tygodni. Maj Friend, jak to możliwe, że nie załatwiliście tego przez blisko 2 miesiące?! Czytam dalej: zgłoś się proszę do Pani Aleyn (czy jakoś tak), która pracuje na tym samym piętrze do Pani Yasemin.

Z uśmiechem na twarzy, którzy mógł oznaczać tylko tyle, że mam ładunki wybuchowe w plecaku ruszyłem na wydział. Oczywiście Pani Yasemin ma gabinety w dwóch budynkach. Oczywiście Pani Aleyn nie miała swojego pokoju. oczywiście nikt nie wiedział gdzie jest. Oczywiście ją znalazłem. Oczywiście nie umiała mówić po angielsku. Oczywiście, że pokazałem jej maila po angielsku od Pana Haluka. Oczywiście, że łaziłem z nią po kilku gabinetach, kiedy ona mówiła, ktoś inny mówił (oczywiście po turecku). Oczywiście, że ani słowa się nie odzywałem, bo nikt by nie zrozumiał. Wreszcie czując, że tracę kontrolę nad sytuacją (i sobą) krzyknąłem na korytarzu czy ktoś zna angielski. Zgłosiło się paru studentów. Okazało się, że kobieta za którą łażę to ta, co trzeba (miałem z tym farta, jak pisałem poszedłem do sekretariatu i zapytałem pierwszą z brzegu osobę o Panią jak-jej-tam). Okazało się też, że wszyscy już słyszeli o jeździe z rejestracją (hmm, skoro już o tym słyszeliście, ot nie można było jakoś tego załatwić?!...). I tyle się okazało. Później łażąc z nią poszliśmy do pani, która zadzwoniła do Yasemin i powiedziała, że ją znajdę w budynku A. Świetnie, czyli cała ta jazda z Panią Jakąś-tam była tylko po to, żebym poszedł do Yasemin, nie lepiej od razu skierować do niej, zresztą nieważne...

Akt drugi, "Dobra karma"

Yasemin wyciąga papiery, które jej kiedyś zaniosłem i mówi, że wszystko gra, ale że jeszcze zapyta Bahar. Idziemy do niej i...jest! Mówi, że faktycznie wszystko gra, jestem na liście, tylko że dodatkowej (jak wszyscy Erasmusi), i tylko Pan Haluk darował sobie sprawdzenie jej (acz nie podarował mi 2h łażenia i dwóch dni zastanawianie się czy ja na prawdę studiuję).

Pan Haluk dostaje maila z podziękowaniami.

KURTYNA.



Przedmiot tragikomedii: Moduł "B" - Akbil, czyli bilet miesięczny
Osoby występujące: ja, masa pracowników biura obsługi klienta (BOK)
Ilość aktów: jeden
Czas trwania (do tej pory): dwa (miesiące)


Akt pierwszy, "Zła karma"
Uzupełniwszy wniosek o Akbil wg zaleceń na uczelni poszedłem do BOK opodal uczelni. Kolejka zabójcza, numerki koło 700, dwa okienka. Strach się bać. Z drugiej strony motywacja duża - próbujemy. Ustawiłem się w kolejce - najwyżej powiedzą, żebym sobie poszedł. Odczekałem trochę podchodzę. Jak zawsze poza kampusem (choć na kampusie też się zdarza dość często) pani nie znała angielskiego. Pogadała, pogadała oddała mi papiery, coś na nich wcześniej napisawszy - koniec rozmowy. Chodziło jej o danie jeszcze jednego papierka ("Letter of Acceptance"), ale tego dowiedziałem się na kampusie.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień drugi. Poszedłem tam - jak mi się zdawało wcześnie. Bo faktycznie wstać musiałem wcześnie - mieszkałem jeszcze na Fatih - i do przejechania miałem 1,5h. Dojeżdżam, tłum jak zawsze dziki. Dlaczego to niepokojące? Bo tłum ten wrzucało się do niedużego akwarium - pomieszczenie przeszklone, zawierające dwie waleczne kolejki i maszynę do wydawania numerków. Jak ktoś nie zdążył na czas jego kolej mijała. A to znaczy, że (do pewnej dokładności) trzeba tam było być. I każdy był. Przyjechałem przed 9. Myślę sobie jest dobrze. Wchodzę na podwórko - ciągle jest dobrze. Docieram do akwarium. Chcę wejść. Odwraca się do mnie pogodna babunia. I wtedy zaczyna się piekło - zaczyna się na mnie drzeć po turecku. Nie bardzo wiem co mam jej powiedzieć, ale jednak siłą woli, godności osobistej, a przede wszystkim mięśni przedzieram się w stronę automatu z numerkami. Pani zaczyna okładać mnie torbą. W sumie czułem się jak na koncercie. Albo jak sardynka w puszcze (odbijanej o ścianę). Miałem jakieś 5 metrów do maszyny z numerkami. I wtedy pstryk - przychodzi pan z obsługi i nakleja komunikat - koniec wydawania numerków. Moje niezadowolenie rośnie.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień trzeci. Od poprzedniego "dnia" minęło 10 dni - musiałem nieco ochłonąć. Tym razem mieszkałem już na Kadikoy (max 30min drogi od BOK). Wstałem o 6:15, toaleta poranna, kawa. Chodu do BOK, godzina 7:02 odbiór numerka. Biuro jest czynne od 8:30, ale po poprzednim doświadczeniu wiedziałem, że to podpucha. Zaczekałem. Oddałem papiery. Dostałem pokwitowanie. Odbiór za tydzień.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień czwarty. Poszedłem odebrać bilet. Pan powiedział, że go nie ma i będzie 15. Był też na tyle uprzejmy, żeby zapisać, że w istocie chodziło mu o 5 listopada (Turcy mają jakiś problem z nastkami, jak turek mówi piętnaście, to istnieje duża szansa, że mówi o 5 - jak w tym przypadku). To miło.

Tak upłynął wieczór i poranek, dzień piąty. Poszedłem 5 odebrać bilet. Nie ma. Jak to nie ma? Nie było papieru. A będzie? Tak. A kiedy będzie? 25.11.2010. Aha.

Spoko, byle przed moim wyjazdem, bo np. spotkanie w sprawie Residence Permit mam 7 stycznia.

(Nieśmiale) KURTYNA



"Karma police, arrest this man
He talks in maths
He buzzes like a fridge
He's like a detuned radio


(...)


This is what you get
This is what you get
This is what you get when you mess with us"
"Karma Police" Radiohead

wtorek, 9 listopada 2010

Muzeum Archeologiczne

Od trzeciorzedu już tak rządujemy
rządni mapy i władzy, wojny i pokoju.
Aż do ostatka swoich cech żyjemy
i doświadczeni w cyfrach i wymiarach,
figurujemy w kalkulacji świata.(...)
"Tak samo", Grzegorz Turnau

"Wieczorem, przed mym domem..."



Tym razem P.S. będzie o budynku niewidocznym na zbliżeniu. Jest to jeden z meczetów na Eminonu, czyli po Europejskiej stronie, na tzn. Półwyspie Historycznym (tam gdzie najbardziej kantują Maj Friend i tam gdzie jest najbardziej orientalnie).

A tu jeszcze małe statyczne uzupełnienie:

Midterm exam i inne wiersze

Szanowni Czytelnicy się dopominają więc oto proszę:

Jestem w trakcie midterm-take-home-exam. Zgodnie z zapowiedzią profesora (tym razem nie bioinformatyka :P ) ~"Macie wykonać to zadanie tej nocy. Czas składania odpowiedzi upływa jutro o 8 rano czasu Stambulskiego". I żeby nie było - nie poszedłem na egzamin, żeby odebrać pytania i wrócić. Oprócz do-domowego-egzaminu były jeszcze pytania, na które ludzie twardo odpowiadali dostępne 2h. W każdym razie siedzę sobie zatem teraz i skrobę - mam mniej niż 7h, powinno dać radę.

Idea pisania projektu na krótki termin jest mi bardzo tak bliska jak ten termin - w końcu mam za sobą 4 lata na Politechnice. Profesor zadał w ten sposób kłam obiegowej opinii, że zajęcia na akademii nijak mają się do prawdziwego życia. Co więcej, jako temat do przemyśleń na początek dał nam wydrukowany na 12 stronach A4 program... fajnie ;)

I tak na nic nie będę narzekał - cieszę się, że egzamin się odbył (albo dokładniej trwa). Cieszę się tym bardziej, że w pierwszym, piątkowym terminie został przełożony na 3h przed rozpoczęciem.

Ale to nic, bo z 2. przedmiotu (chodzę na 3, każdy w miarę ciężki gatunkowo) egzamin... odwołano! Tym razem dzień przed. Zgodnie z planem nikt nie protestował.

Zostaje jeszcze mój ulubiony temat, czyli Bioinformatyka - moje jajko niespodzianka. Otóż prowadzący stwierdził najpierw, że egzaminu nie będzie, ale że mamy przyjść na zajęcia (w trakcie sesji śródsemestralnej zajęć nie ma). Przyszliśmy na nie przygotowawszy się z tego, co zadał tydzień wcześniej. Bez zaskoczenia przyjęliśmy jego stwierdzenie, że już go nie interesuje to, co zadał nam wcześniej, i że więcej o tym mówił nie będzie. Bez zaskoczenia przyjęliśmy następną porcję "i jeszcze przeczytajcie to, i wtedy udowodnijcie to", to zaś co było zabawne to to, że wykładowca zmienił na sytuację pogląd i ogląd i zadał nam do napisania program, w sumie to na następny tydzień. Jak to zawsze u niego dość rozbudowany.

Podsumowując sesja trwa, egzamin trwa. Ponieważ rzecz dzieje się w Turcji to zgodnie z planem wygląda zupełnie inaczej niż w podanym najsampierw grafiku. Oprócz zmian dużych (jest, nie ma, będzie później, będzie inaczej) są też zmiany małe, ot kilkanaście minut mniej na dokończenie zadanka...

P.S. Tekst zgodnie z obietnicą dedykuję Michałowi Ł., który poganiając mnie, przyczynił się do jego stworzenia - dzięki Michał ;)

P.P.S. Co prawda to nielegalne, ale załączam treść pytań...




...i pierwsze reakcje ludzi na sali:

Przyznaję, trochę się naradzaliśmy: